Dobrze się czyta ten tekst. Ciekawy, interesujący, z lekkim poczuciem humoru.
Jeden minus - jest za krótki :).
Felieton to zabieg jednorazowy czy będzie publikowany cyklicznie?
Felieton Tadeusza Kuncy pt. "Pomiędzy Santiago a Mendozą"
Jak znaleźć dobre wino chilijskie?
Można oczywiście pofatygować się na jakieś duże europejskie targi wina (Londyn, Bordeaux). Można również wybrać się na drugi koniec świata nie ruszając się z kanapy we własnym salonie (Internet). Kilka krótkich pytań („za ile i czemu tak drogo?”) i parę tygodni później kontener wypełniony rozkołysanym przez ocean trunkiem dociera do rodzimego portu.
Sęk w tym, że wino to nie tylko towar, który można opanować prostym schematem handlowym (zamówienie – transport – faktura).
Wino, to spotkanie z człowiekiem, który je zrobił; przyjemność odkrywania miejsca, z którego pochodzą grona; radość wrażeń i doznań, których nie zapewnia żadna strona internetowa.
Pakuję dużą torbę, a właściwie zabieram dużą pustą torbę. W drodze powrotnej będzie pełna.
Wyprawa do Chile, to wyprawa na koniec świata. Dosłownie.
Psy szczekają tam czym powinny, ale nie zmienia to faktu, że kilkunastogodzinna podróż samolotem uzmysławia mi, jak daleko od domu mnie rzuciło.
Rzuciło również dosłownie, bo przelot nad Andami okazał się serią rzutów, po których wino serwowane na pokładzie samolotu (Cigalus 2002) podchodziło mi do gardła.
Jestem na miejscu. Santiago nie jest egzotyczną osadą z przysłowiowego końca świata.
To nowoczesna metropolia z europejskim metrem i budynkami z rozmachem, którego nie powinno podważyć nawet dość mocne trzęsienie ziemi.
Napis na drzwiach windy : „W razie pożaru lub trzęsienia ziemi, proszę korzystać ze schodów”.
Hm, zapewne proszę również nie krzyczeć ze strachu, żeby nie obudzić sąsiadów. Najlepiej napić się wina.
Tutejsze sklepy winiarskie imponują wyborem, ale wybór dotyczy wyłącznie win chilijskich. Nieliczne butelki win importowanych zajmują skromną półkę w najmniej uczęszczanym kącie. Poukładane szczepami, merlot, cabernet, syrah, pinot..., no i oczywiście carmenere, sztandarowa odmiana chilijska.
Oddzielnie kupaże, oddzielnie wina z wysokiej półki, nazywane tutaj ikonami. Tylko się modlić.
Od pierwszego dnia szukam ludzi, którzy mają coś ciekawego do zaproponowania. Sprawa jest o tyle ułatwiona, że Chile nie jest krajem tysięcy malutkich winnic. Wszystko obraca się wokół kilkudziesięciu producentów. Najwięksi zalewają świat milionami litrów, w korporacyjnym rynsztunku bojowym. Szukam tych mniejszych.
Kilka dni później, po spotkaniach, którym bliżej do pogaduszek niż do negocjacji, po wąchaniu ziemi, przesiadywaniu w piwnicach i oglądaniu krowich zadków (jesteśmy w kraju, w którym wypada również dobrze zjeść) znalazłem to, czego szukałem (Carmenere Sutil).
Patrzę na mapę. Od Mendozy w Argentynie dzielą mnie tylko Andy. Kilka godzin autobusem. Szkoda byłoby zmarnować taką okazję. Znam tam paru pasjonatów, którzy na kilku hektarach robią bezpretensjonalnego malbeca, albo bonardę.
Szybka decyzja, szybka realizacja. Nazajutrz jeden z nich, Ricardo, częstuje mnie nową bonardą.
„Tam za dróżką spaliła się łąka i wino z tego rocznika wyszło nam takie przydymione” – mówi Ricardo.
Sprawdzam łąkę. Rzeczywiście spalona. Próbuję wina. Coś w tym jest. Co najmniej siła sugestii!
To kolejne spotkanie utwierdza mnie w przekonaniu, że ta podróż nie jest bezcelowa.
Wino, to nie „produkt,,. Wino ma Osobowość. Kupować je nie odwiedzając winnicy, to tak jakby żenić się przez telefon.
Jem pyszny stek wołowy i myślę o truizmach, jakimi karmią nas niektórzy eksperci od wina i gastronomii. Upraszczające formułki „białe do ryb, czerwone do mięs, a malbec oczywiście do argentyńskiej wołowiny”. Dziękuję za poradę i pytam: JAKI MALBEC DO JAKIEJ WOŁOWINY??
Do krowy rasy Angus taki, a do rasy Hereford inny. Inny do antrykota, a inny do polędwicy; inny do tłustej, do mocno przyprawionej, do krwistej, do dobrze ściętej, do pachnącej żarem paleniska... Stop! Poza regułami jest jeszcze kwestia gustu..
Tamtego wieczoru długo spierałem się z Ricardo, jaki malbec najlepiej pasuje do wołowych jelit z rusztu. Kurtuazyjnie wybrałem wino, które on zrobił, a Ricardo kurtuazyjnie wybrał... wódkę, którą przywiozłem z Polski. I bądź tu mądrym!
Pozdrowienia z Ameryki Południowej.
Zobacz także
Komentarze
Bardzo podoba mi się styl felietonu Pana Tadeusza Kuncy. Duża wiedza o temacie przekazana z lekkim dystansem. Połączenie kuchni, a właściwie jej wytworów z winami, dodanie szczypty mistycyzmu nadaje felietonowi ciekawej barwy. Nie jest to zwykła relacja z podróży, ale garść wrażeń widzianych przez kolorowe, magiczne szkiełko. Z zainteresowaniem czekam na następne felietony Pana Tadeusza.
Kim jest autor tego felietonu?
Naszym ekspertem doboru win. Samoprezentacja dostępna tamże.
Miło jest przeczytać felieton tak dobrze napisany, bez zbędnego nadęcia.
Bardzo dobre felietony. Kiedy będą następne?
Następny felieton ukaże się w najbliższy poniedziałek. Będzie autorstwa Szymona St. Kamińskiego.