15.09.2010 00:02
Co mnie zachwyciło?
Właśnie czerwone wina.
Po pierwsze - Ironclad 2008.
To mieszanka aż czterech odmian. Najwięcej Merlot bo nieco ponad 52% a najmniej Cabernet Sauvignon bo zaledwie 1,4%. Poza tym Cabernet Franc, Malbec i Petit Verdot. Mieszanka przednia, wino znakomite, o bardzo indywidualnym smaku. Godne polecenia. Ciekawe kiedy pojawi się w Polsce. No i ile będzie kosztowało.
Po drugie – Dreadnought 2008 .
Królewskie Syrah. Lubię australijskie wina z tego szczepu. To z Nowej Zelandii dorównuje, a może nawet przewyższa jakościowo wina z sąsiedniego kraju. Cechą charakterystyczną trunków z Man O'War jest lekko mineralny smak, który bierze się podobno z wulkanicznej gleby na jakiej rosną krzewy winorośli.
Po trzecie – Man O'War Merlot Cabernet Franc Malbec 2008.
To kompozycja czterech odmian, bo do trzech wymienionych w nazwie dołącza jeszcze Cabernet Sauvignon. Mieszanka nazywana bordoską, choć chyba w Bordeaux nie dodają Malbec'a. Bardzo dobre wino o eleganckim bukiecie i mineralnym smaku. Doskonałe uzupełnienie palety czerwonych win z wyspy Waiheke.
Degustację uzupełniały dwa wina białe i jedno różowe. Różowe wyprodukowano ze szczepu Merlot. Białe zaś to Sauvignon Blanc i Chardonnay. Za różowymi nie przepadam, więc moja ocena nie będzie obiektywna, a białe były po prostu dobre. Choć bez fajerwerków.
Podsumowując – od dzisiaj Nowa Zelandia ma dla mnie również barwę czerwoną. To przez doskonałe wina a winnicy Man O'War.