Z natury jestem włóczykijem chłonącym świat całą powierzchnią swojej duszy, wszystkimi zmysłami. Chcąc nasycić się śródziemnomorskimi widokami i kuchnią udałam się na południe Hiszpanii - dokładnie do Marbelli ( między Malagą a Gibraltarem) , gdzie właściwie przez przypadek i sporą dawkę szczęścia miałam okazję uczestniczyć w iście andaluzyjskiej uczcie - ze stołem - długim na 30 metrów, uginającym się pod ciężarem owoców morza, przystawek charakterystycznych dla tego regionu i deserów - słodkich, kuszących, wyrafinowanych, takich, które znikają w mig z śnieżnobiałych talerzyków, służących za chwilową podstawkę
Gości mnóstwo - wszyscy przyjaźni, rozbawieni, delektujący się pozytywną atmosferą. A wśród nich kelnerzy - eleganccy, opaleni, przystojni... i chętni do proponowania białego bądź czerwonego wina, którego już dwa kieliszki sprawiły, że nie myślałam o pytaniach na temat jego pochodzenia, nazwy czy procentów - choć z pewnością było ich dużo
Delektowałam się smakiem wina stojąc na tarasie z widokiem na Morze Śródziemne, czekając na jedyny w swoim, niepowtarzalny zachód słońca.... Wtedy niczego do szczęścia mi nie brakowało.... Winny bukiet zakręcił mi w głowie i wraz z otaczającą mnie aurą sprawił, że cudny południowohiszpański wieczór to kolejna cegiełka do nietuzinkowego albumu niezapomnianych momentów mojego życia.