dotknął Pan bardzo "codziennego" tematu. Zawsze się zastanawiałem, czy to co tam leży na półkach jest cokolwiek warte. I niestety przy wyborze bardzo często sugerowałem się... etykietą, co nie zawsze kończyło się dla mnie dobrze.
Felieton Szymona St. Kamińskiego pt. "Wino na powierzchni"
Piszę dla Państwa kolejny felieton, i przychodzi mi na myśl piosenka Aloszy Awdiejewa pt. „Czy w szabas można znosić jaja?”. Bo każdy z nas zadawał sobie nie raz podobne pytanie, osadzone w tym samym etyczno-moralnym kontekście: czy można kupować wina w supermarkecie?
Już widzę te złośliwe uśmieszki gości, którzy z niedowierzaniem dostrzegają na kontretykietach serwowanych przeze mnie trunków dodatkową apelację w rodzaju „selected by Tesco”... Reputacja gospodarza, niegdyś obwołanego znawcą, wystawiona jest wówczas na ciężką próbę! Pół biedy, jeśli można udowodnić krakowskie (jak w moim przypadku), bądź też wielkopolskie, a choćby i szkockie pochodzenie. Zaproszeni biesiadnicy wszystko wytłumaczą sobie genetycznie uwarunkowanym skąpstwem. No ale jak się oprzeć pokusie, skoro akurat hiszpańska cava sygnowana przez Tesco, gdy odpowiednio schłodzona, jest po prostu wyśmienita! Wytwarza się ją naturalną metodą drugiej fermentacji, butelkę korkuje się naturalnym korkiem. Jest odmiana całkowicie wytrawna, pięknie musuje, znakomita do jedzenia, na aperitif, czy jako kir. Przy tym kosztuje zaledwie kilkanaście złotych! A w związku z odwiedzinami znajomych akurat potrzebowałem jej dużo... Goście przyszli najwyraźniej wyczerpani i odwodnieni, bo wino znikało im z kieliszków jak kamfora. Może nie dostrzegli etykiety i najzwyczajniej bardzo im smakowało. Ach, gdyby te pięć czy sześć zaproszonych osób umiało spokojnie sączyć przez całe popołudnie po jednej lampce eleganckich bąbelków, pewnie opłacałoby się zainwestować w rocznikowego szampana. Choć to też nie jest rozwiązanie, bo w takim towarzystwie jako gospodarz trochę bym się męczył, choć nie mam nic przeciw rocznikowym szampanom. Poza tym wolę uchodzić za skąpca jakościowego niż ilościowego. Przy odpowiedniej ilości podanych trunków goście nie mogą być aż tacy wybredni! A i konwersacja jakby żywsza, i bilans ogólny wspomnień też jak najbardziej pozytywny...
Zatem powróćmy do Awdiejewa, a może nawet zacytujmy szekspirowskiego Hamleta: kupować, czy nie kupować? Moja odpowiedź jest prosta: kupować, byle ostrożnie. I jeszcze ostrożniej podawać. Zacznijmy od podawania. W większości podręczników dla sommelierów tabela doboru wina do potraw zawiera nie dwie, lecz trzy kolumny. Oprócz dań i win jest osobna rubryka: charakter spotkania. Wspomnijmy więc tę oczywistą oczywistość, że wina z supermarketów bez problemu towarzyszyć nam będą na co dzień, podczas luźnych przyjęć, na działce przy grillu. Nie przesadzajmy jednak z podawaniem ich na uroczystych kolacjach, formalnych spotkaniach, czy przy specjalnych okazjach, nawet gdy będą to tylko imieniny teściowej, a większość rodziny i tak o winach nie ma bladego pojęcia.
Teraz o kupowaniu. Z moich analiz wynika, że na około 100 butelek wina z oferty różnych wielkopowierzchniowych sieci, znajdzie się przynajmniej 10 atrakcyjnych i kolejne 30 w pełni akceptowalnych. Jeśli chcemy wypełnić część naszej piwniczki winami z dużych sklepów, kierujmy się jednak poniższymi zasadami (a raczej ostrzeżeniami).
Jak wiemy, wino nie lubi być przechowywane w świetle, w wysokiej temperaturze i na stojąco. Supermarket natomiast oferuje swoim butelkom dokładnie takie warunki. Gorąco, jasno i na baczność. Od razu zapomnijmy więc o półkownikach, czyli tych droższych flaszkach, pokrytych lekką warstwą kurzu, zalegających regały, najbliżej źródeł jarzeniowego światła. Tak zwana górna pólka. Te wina pamiętają jeszcze co najmniej trzech poprzednich kierowników działu, i do tej pory nikt ich nie kupił (kierowników być może podkupiła konkurencja, ale wina zostały). W każdym razie jakość trunku w butelce z pewnością nas rozczaruje, niezależnie od tego jak bardzo obiecująca jest etykieta.
Podobnie sceptycznie należy patrzeć na tak zwane kąciki konesera, czy inne specjalne strefy zakupowe. O ile win nie przechowuje się tam w profesjonalnej chłodziarce, jest to bardziej kącik naiwniaka, niż konesera. Nie dajmy się oszukać. Sprytny kierownik przeciera z kurzu butelki, o których mowa w poprzednim akapicie i układa je z namaszczeniem w chłodziarce. Sprawdzajmy więc, jakie jest pochodzenie butelek. Nie kupujmy win zbyt drogich – koneserzy wina w Polsce nauczyli się korzystać ze specjalistycznych sklepów, gdzie ryzyko trafienia na wadliwą butelkę jest nieporównywalnie mniejsze, a szansa na pozytywne rozpatrzenie ewentualnej reklamacji o wiele większa. Jeśli supermarketowe wino jest zbyt drogie i zbyt dostojne, to znak, że pewnie pół życia spędziło na tej sklepowej półeczce. I może być już tym życiem po prostu zmęczone.
Pamiętajmy też, że dobry europejski producent nigdy nie będzie zdolny do zapewnienia zapasów magazynowych nawet dla jednej sieci supermarketów. Albo jakość, albo wydajność. Jeśli spotykamy wino zacnej apelacji, możemy mieć pewność, że pochodzi od jednego z najgorszych winiarzy regionu. Nieco inaczej jest z nowym światem, bo tam można trafić na dużych, ale niezłych wytwórców. W tym przypadku jakąś podpowiedzią może być zawartość alkoholu, bo świadczy o tym, że mimo przemysłowej skali produkcji sięgnięto po winogrona o wystarczającej dojrzałości, z upraw prowadzonych w dobrych warunkach i o satysfakcjonującej kondensacji cukrów.
Specjalnie uważajmy na Francuzów, bo do nich należy sporo naszych hiper i supermarketów. Oni potrafią przerzucić na polski, barbarzyński rynek niesprzedane u siebie w odpowiednim czasie wina, które dla dobra wizerunku kraju nad Sekwaną powinny być raczej przedestylowane i dolane do silnikowych biopaliw. Z drugiej jednak strony są pozytywne przykłady, jak choćby Leclerc na warszawskim Ursynowie, gdzie nie ma podziału na białe, różowe, czerwone, tylko regały prezentują ofertę poszczególnych krajów i regionów, a do tego przy wejściu mamy do przejrzenia sporych rozmiarów informator, jak rozróżniać i wybierać apelacje win z Francji.
Bądźmy też świadomi, że oferta wielkopowierzchniowych sklepów bazuje na FMCG (w branżowym żargonie to szybko rotujące towary konsumenckie), więc sensownie jest kupować te wina, które kupują inni, bo na półkach zastępuje je świeża dostawa. Jeżeli więc jakieś wino pojawia się i znika, by znów znaleźć się na półce, może to oznaczać, że warto spróbować. Trzeba jednak te obserwacje prowadzić długookresowo, bo raz na jakiś czas ktoś wymiata z supermarketu większość zapasów paskudztwa serwowanego następnie przez trzy kolejne dni na jakimś mniej ambitnym, ale z pewnością udanym weselu. Podobnie sprawa cen. W supermarketach atrakcyjne są te wina, które byłyby zaledwie na progu rentowności u małych, wyspecjalizowanych importerów, którzy zwykle nie podejmują ryzyka biznesowego i nie oferują przyzwoitych butelek za 25 do 30 złotych. Kupiec z supermarketu jest w stanie takie ryzyko podjąć. Od czasu do czasu dajmy mu więc odczuć, że słusznie postąpił!
Zobacz także
Komentarze
nie byłeś jedyny :D
To jest nowe spojrzenie na rynek win w supermarketach. Ciekaw byłbym kilku wskazówek co konkretnie kupowac.
Może to pomoże:
wina z Lidla
Sstar, jaką macie skalę ocen? od 1 do 10? W segregowaniu listy win widzę tylko 3-8.
Podsumowując: raczej nie pojawię się w Lidlu ;]
W Polsce rzeczywiscie jest tak jak pan Szymon napisal. Sytuacja np. w Hiszpanii i Szwajcarii jest zgola odmienna. Zwykle supermarkety maja czesto olbrzymi wybor win. W tym przoduje Szwajcaria. Dzial z winami np. w sieci COOP w jakims podrzednym miastecztu zajmuje powierzchnie sredniego supermarketu w Polsce. Przedzial cenowy tez moze zadziwic. Takze polskie supermarkety sa na dobrej drodze! Oby tak dalej.