Książka z winem w tle
Leniwe wieczory z książką w fotelu i z kieliszkiem wina? Mamy kilka książkowych pomysłów całkiem zgrabnie wpisujących się w winną konwencję. Specjalnie dla Was publikujemy książki z winem w jakiejś roli.
Dzisiaj, winno-powieściowa propozycja pod choinkę...
Nie będę Francuzem...
Nie będę Francuzem (choćbym nie wiem jak się starał)
Mark Greenside
Wydawnictwo Świat Książki
Zabawna, pełna wdzięku i inteligentnych spostrzeżeń opowieść o Amerykaninie w Bretanii. Autor wybrał się tam na wakacje, nie znając języka i dziwiąc się "na ile sposobów Francuzi potrafią utrudniać codzienne życie". Po czym... zakochał się w tym "końcu świata", gdzie wszystko jest inne: od starych, kamiennych domów po jedzenie, od rytmu codzienności po zwyczaje. Błyskotliwa i inspirująca książka o dwóch różnych stylach i sposobach życia, okraszona mnóstwem anegdot.
Zdarzyło Wam się kiedyś zrobić coś bez uprzedniego zastanowienia, na dobrą sprawę też bezsensownego, co przyniosło potem korzyści ? Mnie tak. Tak samo też lubię czytać o ludziach, którzy właśnie tak postąpili ... postawili wszystko na jedną niewiadomą kartę i wygrali. Choć zdaje sobie sprawę z tego, że wiele z tych opowieści jest przekoloryzowanych dla wartości literackiej, to jednak mnie nie zraża. Takie książki są potrzebne chociażby po to, że znowu zacząć wierzyć w ludzi i ich altruizm. Temat przeprowadzki do innego kraju, od tak po prostu jest oklepany szczególnie jeśli jest to Francja lub Włochy. Te dwa europejskie raje już powoli stają się za małe na tyle najazdów co widać w nowościach literackich... „pisarze” osiedlają się coraz to dalej. Mark jedzie do Bretanii ( jeden z rejonów we Francji) wraz ze swoja ówczesną partnerką. Wraca co prawda bez niej, ale za to z domem w Bretanii. Trzeba przyznać, że to zupełnie intratna zamiana mówiąc z przymrużeniem oka. Jest to niezwykle ciepła i zabawna historia całkiem niegłupiego Amerykanina, który miał szczęście poznać uczciwych ludzi. Należy wziąć poprawkę na to, że sytuacje rozgrywają w latach 1991-1992 więc wiele rzeczy i miejsc uległo zmianie jak np. dworzec czy kasowanie biletu. Nieodmienna przypadłością każdego obcokrajowca próbującego nauczyć się nowego języka są potyczki gramatyczne. Marka one również nie omijają. W tych przypadkach krótkie dialogi bądź pojedyncze zdania napisane są w języki francuskim z adnotacjami od tłumacza na dole. Niewątpliwie inaczej odbierze je osoba znająca język , a inaczej odrobinę osoba czytająca tłumaczenie. Myślę, że płynność czytania w przypadku takich sytuacji ma znaczenie. Chociaż to dopiero dowiem się jeśli ktoś, z Was nie znający francuskiego przeczyta i podzieli moją opinię lub nie. Sam bohater wzbudzał we mnie wiele przyjaznych emocji. Nie mogę zarzucić mu żadnej negatywnej cechy. W wielu przypadkach takich książek bohaterowie mnie drażnią, sytuacje są często naciągane do bólu. Tutaj nie znalazłam żadnej z tych rzeczy. Choć przyznaję, że jego zachowanie jest kompletnie niezrozumiałe dla wielu twardo stąpających po Ziemi ludzi, przecież mógł stracić wszystko. Mark niewątpliwie miał szczęście spotykając na swojej drodze dobrych i uczciwych ludzi. To dla mnie osobiście ważne w przypadku Francji, gdyż większość nie ma pochlebnego zdania o stosunku Francuzów do odwiedzających ich kraj turystów. Książka jest bogata w wiele różnic kulturowych opisanych przez autora w zabawny i inteligentny sposób. Kolejny plus jest za załączone do lektury zdjęcia okolicy w której zamieszkał.. Kończy się oczywiście happy end’em, gdzie Francuz z Amerykaninem są jak dwa bratanki, ale przecież właśnie tego oczekujemy od tej tematyki. Książka jest ładnie wydana, druk nie sprawia żadnej trudności w czytaniu a papier nie drażni w dotyku a do tego jeszcze śliczna okładka Pozycja godna polecenia na dni kiedy chcemy oderwać się od wszystkiego i poczuć przyjemne promyki słońca na swojej twarzy w postaci uśmiechu. Nie wymaga wiele, ale za to wiele daje. Pozostawia w głowie pozytywne nastawienie do świata i to jest jej największy plus według mnie. (Miss Ja... http://selkar.pl)
Tak, "Nie będę Francuzem" to kolejna książka z cyklu "człowiek, który z tych czy innych przyczyn postanowił kupić dom w innym kraju i opowiada o tym w swojej książce, jak również o swoim nowym życiu". Ktoś powie, że owszem, kolejna osoba, która po Peterze Mayle czy Frances Mayes czy Bodil Malmsten wykorzystuje ten motyw. No i co z tego? Wolna wola czytającego. Jak ktoś nie jest zainteresowany podobnymi opowieściami, to przecież nikt go do czytania nie zmusza? (Chyba, że o czymś nie wiem;).
Mark Greenside to Amerykanin mający jednak baaardzo europejskie korzenie, dla mnie więc z Ameryką łączy go praktycznie li i jedynie fakt narodzin na tamtej ziemi i przeżycia tam większej części swojego życia. Niemniej jednak według prawa to Amerykanin, a więc ów Amerykanin pewnego dnia zostaje nieco na siłę przekonany do faktu spędzenia w Bretanii wakacji. Wakacje , które miały scementować związek z kobietą okazują się niewypałem w kwestii związku za to zdecydowanie odkryciem, jeśli chodzi o znalezienie tak zwanego miejsca dla siebie na ziemi. Greenside zabawnym zbiegiem okoliczności nabywa posiadłość, która ,co ciekawe, nazwą nawiązuje do jego nazwiska i rozpoczyna od tej chwili życie dzielone na pół. Czyli trochę czasu spędza w Stanach a trochę we Francji właśnie.
Nie znajdzie tu wielkiej filozofii czy ambitnych obserwacji na tematy różnic kulturowych ktoś, kto sięga po książkę w tym celu. Jest ona napisana na wesoło, z poczuciem humoru, autor ukazuje się nawet często w chyba nadmiernie krzywym zwierciadle, ale jednocześnie pokazuje to, co lubię w tego typu opowieściach. Fakt, że nie chce się on na siłę pokazać, jako nowo narodzony jako Francuz. A pokazuje się tym, kim jest, czyli Amerykaninem przypadkiem osiadłym we Francji, który z czasem uczy się języka, poznaje obyczaje i zwyczaje panujące w okolicy. I który, co cieszy, ma niezwykłe szczęście do otaczających go mieszkańców i sąsiadów. Bo trzeba przyznać, chyba większość z opisujących swoje przygody osiedlających się w innych krajach ludzi nie dałaby sobie tam rady, gdyby nie przyjazne gesty i pomoc ze strony "tambylców". Nie inaczej jest w historii Marka. Który to we Francji dopiero poznaje prawdziwych przyjaciół a nie tylko "znajomych". Chyba tego ciepła i życzliwości nawet dla błędów i problemów zabrakło mi w książce z tego cyklu, która najmniej mi osobiście się podobała, czyli "Extra Virgin". To ja zdecydowanie wolę historie o ludziach, którzy spotykają się głównie z ciepłem, życzliwością i wsparciem. Mnie to bardziej pasuje;) (http://chiara76.blox.pl/)
Źródła:
merlin.pl http://selkar.pl http://chiara76.blox.pl
|