Dobry Riesling ze Śląska?
Dobrze, że wina nie przygotowuje się w miesiąc. Bo w takim wypadku w piwnicach śląskich winiarzy stałyby setki butelek, których nie mogą sprzedać. A tak, wino dojrzewa, a oni biegają od urzędu do urzędu. I mają nadzieję, że niebawem będą mogli zaprosić nas na enologiczną wycieczkę.
Formalności trwają tak długo. Teraz jednak w temacie wina nadeszło przyśpieszenie. I ponoć naprawdę jest szansa, byśmy jeszcze w tym roku, przed świętami Bożego Narodzenia, kupili na prezent wino wyprodukowane na Śląsku. Nie w supermarkecie czy sklepie z winami, ale robiąc sobie prezent – wycieczkę enologiczną, z której możemy przywieźc butelkę Merlot z Mnicha albo Cabernet z Katowic.
Spróbujmy zacząć od początku, chociaż... jest ich kilka. Pierwszy to prawdopodobnie koniec XIII wieku – istnieją dokumenty potwierdzające, że równocześnie z klasztorem w Trzebnicy, powstawała winnica.
Jednak po pierwsze... – Nie było to wino dobre – mówi prof. Jan Malicki, prezes Akademii Wina. Po drugie, jak przyznaje profesor Malicki – Trzebnica to Dolny Śląsk, a obok ziemi lubuskiej to najcieplejszy region Polski. U nas warunki są zupełnie inne, więc tak daleko tradycji produkcji wina w naszym regionie szukać nie możemy.
– W XVI wieku w Polsce nastąpiło "zderzenie" tego, co pijali jako wino nasi praojcowie, a tego, co przywożono z Włoch – opowiada Jan Malicki. I znów zaczęto hodować winorośl. Z późniejszych przekazów wynika, że nawet na terenie dzisiejszej aglomeracji znaleźli się śmiałkowie, którzy próbowali uprawiać winorośl. Po winnicach pozostały nazwy, na przykład w Piekarach Śląskich, gdzie do dzisiaj istnieje Winna Góra.
– Na przełomie XVIII i XIX wieku właścicielem dworu była tu rodzina Schalschów - pisał w swoich kronikach "Gromada Kozłowa-Góra, 1966 rok" Franciszek Zając. Jan de Schalsch uważał, że przylegająca do dworu Kozłówka doskonale nadaje się na uprawę winorośli. – Wzorem winnic na górzystych terenach Nadrenii postanowił zasadzić na południowym stoku wzniesienia krzewy winnej latorośli – czytamy w kronikach.
Niestety, mimo długiego i wysokiego muru, który miał chronić winorośl przed wiatrem i zimnem, warunki nie sprzyjały dojrzewaniu winogron. Dziś nie ma śladu po winnicy, trudno nawet odtworzyć, jakie winorośle tam rosły. Ale można uznać, że to początek działania winiarzy w regionie.
Trzeci początek nastąpił mniej więcej pięć lat temu. Wówczas swoją winnicę założyli m.in. Sylwia i Roman Gabrysiowie, w Mnichu niedaleko Skoczowa. – Było to przedsięwzięcie graniczące z ekstrawagancją, a sceptyków było więcej niż entuzjastów – wspomina dzisiaj Roman Gabryś. Jego winnica stale się powiększa, wiosną będzie zajmować ponad dwa hektary. – Kiedy sadziłem pierwsze dwa tysiące krzewów, nie było ustawy winiarskiej i nie wiadomo było, czy będzie.
W rok po posadzeniu krzewów pojawiły się przepisy umożliwiające winiarzom produkcję wina i o winnicach ze Śląska zrobiło się głośniej. Jednak wciąż nie można było myśleć o legalnej sprzedaży,
– Ostatnia modyfikacja ustawy sytuację upraszcza, ale nie diametralnie – mówi Gabryś. Wyrób win trudno „umiejscowić” w przepisach: trochę to rolnictwo, jednak związane z alkoholem. W tej chwili pan Gabryś czeka na zakończenie jest procedur celnych dotyczących znaków akcyzy. – Potrwają dwa, trzy tygodnie, przed świętami chcę już sprzedawać wino – ma nadzieję pan Roman.
O akcyzę i banderole stara się od prawie dwóch lat. Na razie w całej Polsce jest zaledwie kilka winnic, które je mają. – W naszym regionie jesteśmy takim królikiem doświadczalnym – dopowiada Sylwia Gabryś.
Wino z Mnicha można kupić na miejscu, w winnicy. Pan Gabryś zamierza umożliwić turystom zwiedzanie winnicy, uczestnictwo w winobraniu, które zakończy się degustacją win i biesiadą.
Obecnie w województwie śląskim winnic jest ponoć 11-12. Na razie trudno je znaleźć, a winiarze póki co swoimi winami się nie chwalą. Oficjalnie na stronie Śląskiego Stowarzyszenia Winiarzy jest pięć winnic: dwie w Jastrzębiu-Zdroju, i po jednej Radlinie, Mnichu oraz Katowicach.
Właściciel winnicy w Katowicach, Piotr Jaskóła, który prowadzi ją z żoną Katarzyną, jeszcze rok temu nie chciał się chwalić swoimi uprawami. Teraz i on planuje sprzedaż wina. Uważa, że może to być całkiem przyzwoite wino. – Choć na pewno nie takie, jakie robią Francuzi czy Hiszpanie w niewielkich winnicach – zaznacza Jaskóła. Obecnie ma 2 tysiące krzewów sześciu szczepów: bianca, solaris i johanniter (białe) oraz cabernet, monarch i rondo (czerwone). Roman Gabryś przyznaje, że wciąż eksperymentuje ze szczepami, sprawdza, które w naszych warunkach sprawdzają się najlepiej – na razie ma ich teraz 16. Z białych rosną tu m.in. aurora, seywal blanc, sibera, z czerwonych - rondo, regent i leon millot.
– Już wiemy, że nie będziemy dalej hodować caberneta, bo się nie udaje, potrzebuje suchego klimatu – przyznaje pani Sylwia Gabryś. Chardonnay też nie, ale riesling jak najbardziej. Na pewno białe wina. Świetne jest też rondo i regent – to z tegorocznych zbiorów ma taką samą zawartość cukru co toskańskie!
A ile wina są w stanie produkować lokalne winnice? – Jakiegokolwiek czy dobrego? – odpowiada pytaniem Jaskóła. – Dobrego nie więcej niż butelkę z jednego krzewu. – Raczej nie będzie mowy o kupowaniu śląskiego wina na skalę masową. – Mamy je sprzedawać w marketach?! - pyta. To, że do sklepów jeszcze droga daleka, jest jasne, chociaż... - Na półkach znajdziemy już polskie wino, choćby w jednym ze sklepów z winami w Katowicach – przyznaje Piotr Rębacz, kierownik bytomskiego Vinarium, sklepu sieci należącej do Marka Kondrata. – Kosztuje jednak ok. 60 złotych, a za taką kwotę można kupić wino z uznanych krajów, uznanych apelacji. Ja to rozumiem – na starcie te wina nie mogą być tanie, bo trzeba zainwestować, a winiarze ze starych krajów winiarskich korzystają z dorobku wielu pokoleń. Przed polskimi winiarzami jest długa droga pod górkę. – ocenia.
W bytomskim sklepie można już jednak kupić lokalne wino, tyle że z winogron wyhodowanych w Chile i we Francji. Od ponad dwóch tygodni w sprzedaży są "Gloria" i "Bytomska secesja" – wina, które mają promować miasto. Jest też wino z winnicy węgierskiej, prowadzonej przez Polaków.
Roman Gabryś na razie nie traktuje winnicy jako źródła dochodu, ale widzi przyszłość w enoturystyce. – Chcemy najpierw przygotować polskich konsumentów na polskie wina – precyzuje Sylwia Gabryś – A to temat nowy, choć modny.
Na razie czekają na urzędniczą interpretację dotyczącą akcyzy, ale już myślą o zorganizowaniu święta polskiego wina... na Śląsku, być może nawet w Katowicach. Święto Polskiego Wina co roku organizowane jest w innym mieście. Pan Gabryś ma nadzieję, że jeśli jego wino zdobędzie uznanie podczas tegorocznego święta, łatwiej będzie przekonać do tego pomysłu urzędników. – Nie jesteśmy na tyle silni, by sami to zorganizować – mówi.
Śląskie święta wina przemawiają do prezesa Akademii Wina. – To wino będzie egzotykiem – ocenia prof. Malicki. Przyznaje, że kilka lat temu miał okazję spróbować śląskiego wina ("było cienkie, ale zapowiadało się"). – Dzisiaj nie poda go żadna szanująca się restauracja. Jeszcze kilka lat temu śląskim winom powiedziałbym: nie. Dzisiaj jednak widzę dla nich szansę. Wino i śląska kuchnia? – Rolada? Nie! Ale kieliszek lekko schłodzonego białego wina do kołocza – tak – mówi Jan Malicki. – Taki rodzaj naszego sznapsa.
Katarzyna
|