Urządziliście sobie kiedyś wycieczkę po winnicach?
Francuskie winnice z Biedronką - relacja z wyjazdu
Ktokolwiek porwałby się na organizację wyjazdu do francuskich winnic z zamiarem zaprezentowania jak największej ilości win, regionów, winiarzy i zabytków zapewne stanąłby przed nie lada wyzaniem. Nie miała z tym problemu Biedronka, która wybierając Alzację i Langwedocję jako główne cele czterodniowej podróży, zdążyła jeszcze pokazać kilku szczęśliwcom parę urokliwych miast Francji.
Pierwszym przystankiem naszej podróży był – naturalnie – Paryż, który przywitał nas mżawką. Niezrażeni ponującą aurą, podczas podróży autokarem do hotelu, mieliśmy okazję podziwiać masę zabytków miasta. Paryż przecina Sekwana. Prawobrzeżna północna część nazywa się Rive Droite, natomiast lewobrzeżna południowa Rive Gauche. Po przyłączeniu nowych terenów do Paryża i podzieleniu 12 ówczesnych dzielnic, Napoleon III Bonaparte (tego od budowy Kanału Sueskiego, a nie ten, który został wysłany na Elbę, co przyjął z dyskusyjnym entuzjazmem), utworzył 20 dzielnic, które istnieją do dziś. Stolica Francji zachwyca wieloma historycznymi miejscami wartymi odwiedzenia. Widzieliśmy je nie tylko zza szyb autokaru, czy też będąc oprowadzanymi przez przewodniczkę, ale także podczas spontanicznie zorganizowanych spacerów. Zaliczyć do nich można Wieżę Eiffla, Katedrę Notre-Dame, Łuk Tryumfalny, budynki Sorbony, Conciegerie, Sainte-Chapelle, Operę Garnier czy też Plac Wogezów. Po kulturalnej pożywce przyszła pora na odwiedzenie restauracji Le Procope, położonej przy 13 Rue de l'Ancienne Comédie przy bulwarze Saint-Germain. Lokal działa nieprzerwanie od 1686 roku i jest zaliczana do grona najstarszych restauracji w Paryżu. Jakby na przekór temu jej założyciel - sycylijczyk Francesco Procopio dei Coltelli – otwierał to miejsce jako cafe. Stołowali się tutaj Balzac, Hugo, Rousseau, Diderot, Franklin, Robespierre, La Fontaine czy też Bonaparte, który podobno zastawił swoją czapkę za nieuregulowany rachunek.
Na stół wjeżdżały kolejno grillowane warzywne antipasti, pieczony stek z łososia z prowansalskimi warzywami oraz lody zabajone z Amaretto. A w kieliszkach Muscadet de Sevre et Maine sur Lie Domaine David 2011; wysoka kwasowość i limonkowe akcenty idealnie zgrały się z przystawką i łososiem oraz Cotes de Bourg Chateaux Lamouroux 2009, które niestety nie znalazło właściwego towarzysza wśród jedzenia, jednak za sprawą nut świeżych wiśni i zgrabnej kwasowości nie narzekało na brak zainteresowania. Kolacja odbyła się w czynnym całą dobę Le Grand Cafe Capucines znajdującej się przy 4 Boulevard des Capucines, niedaleko Opery. Oba miejsca zostały hucznie otwarte w 1875 roku. W 1895 roku miały tam miejsce pierwsze pokazy filmów braci Lumiere. Na stole kolejno znalazły się: tuzin ślimaków po burgundzku, gulasz z ryb i skorupiaków, pieczona pierś kaczki z sosem z gorzkiej pomarańczy oraz deser „All about chocolate” w którego skład wchodziły między innymi wilgotne ciasto czekoladowe oraz mus czekoladowy. W kieliszkach zagościły dwa wina – Costieres de Nimes blanc 2012; średnia kwasowość i sporo ananasowo-mangowych nut szło w parze ze ślimakami, natomiast Costieres de Nimes roughe 2012 dogadało się z kaczką i zaoferowało jej nieco słodkawe akcenty oraz niuanse aronii, co owa przyjęła z radością.
Następnego dnia bladym świtem ruszyliśmy do Strasburga, którego Grande Ilie, zabytkowe śródmieście, stanowi raj dla spacerowiczów. Geneza nazwy miasta znajduje się w jego pierwszej części, gdyż człon strass świadczy o położeniu przy rzymskiej bitej drodze (łac. strata via). Mają tutaj siedzibę: Europejski Trybunał Praw Człowieka, Parlament Europejski, Rada Europy czy też Eurocorps. Centrum stolicy Alzacji, zbudowane głównie z czerwonego piaskowca, znajduje się na wyspie, która ze wszystkich stron otoczona jest kanałami (jednak spacerując w ich okolicy rzadko kiedy trzeba zatykać nos, co odwiedzający Wenecję doskonale znają). Katedra Notre Dame czy Petite France są żelaznymi punktami każdej wycieczki.
Historia Wolfberger, pierwszej z dwóch winnic, które odwiedziliśmy w trakcie wyjazdu, sięga 1902 roku, kiedy winiarze z Eguisheim postanowili stworzyć pierwszą spółdzielnię win w Alzacji. Za postanowieniem poszło sprowadzenie 60 kadzi z Węgier z których część służy do dzisiaj. Jako jedni z pierwszych uzyskali prawo do statusu AOC – Alsace Cremant Apellation. Nazwa producenta (dosłownie pasterz wilków) wywodzi się ze starej legendy, zgodnie z którą jeden z winiarzy udomowił wilka z Wogezów, aby strzegł jego winnic przed dzikami, które niszczyły winorośle.
Po wizycie w winnicy i obserwacji całego procesu produkcji, co dla niektórych było nowym przeżyciem, przenieśliśmy się ponownie do miejsca nazywanego kiedyś miastem tysiąca kościołów, by po zaliczeniu obowiązkowego spaceru kilkoma mostkami udać się do restauracji hotelu Au Cerf d’Or, która serwuje klasyczne alzackie dania. Początki hotelu sięgają 1916 roku, kiedy rodzina Erb postanowiła otworzyć tawernę z sypialniami na górze, następnie w 1981 roku po nabyciu sąsiedniego obiektu i przebudowie, miejsce to stało się pełnoprawnym hotelem.
Nie przedłużając – amuse bouche, sos rybny, mielona sarnina lub filet z młodej wołowiny ze śliwkami i kluskami oraz wybór ze świeżych owoców z makaronikami. W kieliszkach nie zabrakło Rieslinga 2012 i Pinot Noir 2009 rodem z Alzacji, jednakże – wybaczcie – w ferworze dyskusji z współbiesiadnikami nie zdążyłem zanotować producentów, a zdjęcia uparcie wychodziły niewyraźne, jednak świetnie Riesling ten zgrał się przystawkami, a Pinot dzielnie poradził sobie z mięsem.
Przedostatni dzień wycieczki po francuskich winnicach był najdłuższy z dotychczasowych. Wczesnym popołudniem wylądowaliśmy w Tuluzie, stolicy regionu Midi-Pyrenees, malowniczo położonej nad Garonną. Choć nie jest położona w Prowansji, bywa nazywana la vinne rose (różowe miasto) z uwagi na bladoróżową cegłę, która zdobi wiele elewacji w mieście. W drugiej połowie XX wieku Tuluza stała się centrum europejskiego lotnictwa. Dzięki rozwiniętym liniom kolejowym i autostradom wycieczka do Bordeaux czy Hiszpanii nie stanowi problemu.
Lunch w restauracji Le Colombier przy 12 Rue Boulevard w Tuluzie był wart grzechu. Już w 1873 roku była tu restauracja, jednak dopiero wiek później – w 1974 roku – Gerard Zasso w hołdzie poprzedniemu właścicielowi nadał jej obecną nazwę. Podano: foie gras z mango i marakują, cassoulet lub gulasz z kaczki oraz ciasto jabłkowe. W kieliszkach towarzyszyły nam Phillippe Colline Cotes du Gascone 2011, którego słodycz i średnia kwasowość znalazły wspólny język z foie gras oraz Domaine du Moulin Gaillac 2010, więc naturalnie w połączeniu z cassoulet uwydatniło swoją zadziorną fakturę, dopełniając potrawę nutami aronii i kory. Nie tracąc czasu czym prędzej udaliśmy się do Cave des Vignerons d’Argeliers, która zrzesza około 200 plantatorów. Okazały budynek winiarni datuje się na 1931 rok, a winnice zajmują 1500 hektarów (położone są pomiędzy Canal du Midi a Montagne Noire). Kanał Południowy w XVII wieku połączył Ocean Atlantycki z Morzem Śródziemnym. W salce degustacyjnej zaprezentowano nam szereg win z których dwa odnajdziemy na półkach Biedronki (Chapelle du Bois Red oraz Le Bel Olivier Colombard/Sauvignon). Po oprowadzeniu po winnicy wspólnie z winiarzami udaliśmy się do lokalnej restauracji, by cieszyć oczy i podniebienia carpaccio, prosciutto z pomidorami, sałatką z warzyw i mięsa, rybą na ostro, pieczoną kaczką oraz lodami z nugatem.
Ostatnia kolacja upłynęła w towarzystwie Les Courtelles Picpoul de Pinet 2012; żyletkowa kwasowość i świeży owoc, Le Grande Merveille Grenache Syrah 2011 o nieco pieprzowo-dymnych akcentach oraz Domaine Esprit des Pierres Grenache 2011, które było jednym z lepszych win tego wyjazdu, gdyż soczysty owoc szedł w parze z wysoką kwasowością. Mnogość potraw oraz win sprawiła, że każdy mógł we własnym zakresie poszukiwać idealnych połączeń.
Gdyby nie poganiający nas kierowca, którego marzeniem zapewne było startować w wyścigach Furmuły 1, pewnie spędzilibyśmy tam całą noc. Jednak obyło się bez większych opóźnień i po porannym zwiedzaniu miasteczka udaliśmy się do Brasserie Flo, gdzie przesiadywali Matisse czy Ingres. Mając na uwadze, że to nasz ostatni wspólny obiad we Francji, wcale nie spieszyliśmy się ze świeżym kozim serem z creme brulee, pieczonym łososiem z warzywami, rumsztykiem z pieczonymi ziemniakami oraz poziomkowym gazpacho z maliowym sorbetem. Ostatnie toasty wznosiliśmy dwoma winami od Domaine Saint-Lannes; w wersji Blanc 2012 - wyjątkowo soczystym winem o wyraźnych akcentach gruszek oraz w wersji Roughe 2012 - sporo nut fiołków i czarnego bzu, bardzo soczystego. Później nie pozostało nam nic innego jak transport na lotnisko oraz podróż do chłodnej Warszawy z przesiadką w Amsterdamie. Była to moja pierwsza wycieczka po winnicach i muszę przyznać, że została ona zorganizowana bezbłędnie, co często podczas podróży przyznawali wspołpodróżni. Często odchodzimy od utartych szlaków, zapuszczamy się w nieznane uliczki czy miasta, ale pamiętajmy, że dobrze zorganizowany wyjazd może być na wagę złota i nie ma w tym żadnej przesady. Podczas czterech dni byliśmy w dwóch winnicach, odwiedziliśmy trzy miasta oraz zrobiliśmy kilometry urokliwymi uliczkami Paryża, Strasburga oraz Tuluzy. Setki zdjęć czy najdłuższe artykuły nigdy nie zastąpią doświadczenia takiego wyjazdu osobiście. Powyższy artykuł jest zaledwie wycinkiem z ogromnu doświadczeń, jakie wyniosłem z tej podróży. Z tego, co dowiedziałem się od towarzyszy podróży, ich odczucia były również bardzo pozytywne. Serdecznie dziękuję organizatorom i wszystkim z którymi mogłem odkrywać winną Francję! Po Francji podróżowałem na zaproszenie i koszt organizatora – Jeronimo Martins Polska. tekst i foto: Michał "WineMike" Misior |
Komentarze
Campo Viejo w Hiszpanii, Bibich w Chorwacji i Włochy, ale o tym kiedy indziej ;)